Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   466   —

się udał na dziedziniec baszy i pokryjomu obserwował żebraka. Zależało mi na tem, żeby się dowiedzieć, czy tam zostanie, czy też się oddali.
Halef to słyszał. Skorzystał z najbliższej okoliczności, kiedy byłem z nim sam na sam i zapytał:
— Zibdi, czemu każesz śledzić żebraka? Czy zamierzasz z nim co zrobić?
— Nie, myślę raczej, że on coś przeciwko nam knuje.
— Jakto?
— Czy nie zauważyłeś, że rzuca na nas osobliwe spojrzenia?
— Nie, ja mu się nie przypatrywałem.
— Więc zwróć na niego uwagę, gdy go spotkamy. Wydaje mi się, żeśmy go już gdzieś widzieli dawniej.
— Gdzież to? Niestety, nie wiem. Zastanawiałem się już nad tem, ale nie mogę sobie przypomnieć. Musiało to być stąd daleko.
— Mylisz się prawdopodobnie.
— Trudnoby to było.
— Jakby kaleka zdołał przybyć tutaj z tak odległych krajów? Wszak ledwie chodzi.
— Hm! Kto wie, czy nie udaje.
— O nie. Widać po nim, jaki jest nędzny. Zdaje nam się często, żeśmy kogoś dawniej poznanego spotkali, a powód tylko w tem, że ludzie są podobni do siebie. Gdy przechodził koło nas Mibarek, miałem takie samo uczucie. Tknęło mię coś, jak gdybym go już gdzieś widział.
— Rzeczywiście? To rzecz dziwna.
— Dlaczego?
— Bo ja sądzę tak samo.
— Więc widzieliśmy kogoś bardzo podobnego do niego.
— Nie.
— Musieliśmy widzieć jego samego. Czy nie zauważyłeś, jak on na mnie strasznie popatrzył.