Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   465   —

roześmiać, ale zachowałem powagę. Basza wypuścił mnie z kilku uroczystemi słowy.
Gdyśmy się zabierali do odjazdu, ustąpili nam ludzie z drogi z wielkiem uszanowaniem. Sędzia otomański stara się o tyrańską nieomylność. Stary kodża nie stanowił chyba wyjątku w tej regule, ale dzisiaj powaga jego cios poniosła potężny. Że to czuł, widziałem po jego ponurym wzroku, jakim nas obrzucił, zanim zniknął za drzwiami.
Był jeszcze ktoś niezadowolony z tego wyniku, mianowicie żebrak.
Spojrzałem nań całkiem przypadkowo i przestraszyłem się niemal złowrogiego błysku, jaki padł na mnie z jego ciemnych oczu. Człowiek o takich spojrzeniach nie mógł być idyotą. Przychodziłem do przekonania, że noszona na pokaz głupkowatość była maską jedynie.
Nienawiść tego człowieka nie była instynktowną, lecz świadomą i poważnie uzasadnioną. To czytałem w jego wzroku. Czego mógł chcieć odemnie? Gdzie go spotkałem? Co mu zrobiłem?
Nie wątpiłem ani na chwilę, że go nie pierwszy raz tutaj widzę. Myśmy już przedtem mieli ze sobą do czynienia. Ale gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach? Nie umiałem wpaść na to, jakkolwiek myślałem nad tem teraz, wracając do domu.
Przeczuwałem, a raczej coraz silniejszego nabierałem przekonania, że się gdzieś w jakiś sposób zderzę jeszcze z żebrakiem. Powstawało we mnie przypuszczenie, że on jest w jakimś związku z celem naszej bytności tutaj, i postanowiłem sobie mieć go pilnie na oku.
Oczywiście zarówno Ibarek, jak jego krewny, cieszyli się wielce z dotychczasowego przebiegu naszej sprawy kryminalnej. Pytali, czy się dalszego ciągu obawiam, na co odpowiedziałem, że wcale o to się nie troszczę. Gdy potem poprosiłem gospodarza o człowieka, umiejącego milczeć i godnego zaufania, jeśli takiego ma, przyprowadził mi parobka, którem u poleciłem, żeby