Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   442   —

faronadą. Sądziłem jednak, że mogę teraz postąpić tak, jak mój hadżi.
Nie miałem żadnej władzy nad tym przewoźnikiem, a mimo to chciałem go zmusić do wyjawienia, kto polecił nas śledzić. Trzeba było zaimponować mu, a to wymagało godności, jakiej nie posiadałem niestety.
Zobaczyłem odrazu, że chwyciłem się właściwego środka, gdyż przewoźnik skłonił się dość nizko i od rzekł:
— Nie, sultanum, tego jaśnie oświeconego nazwiska nie znam jeszcze.
— A więc słyszysz je teraz i wiesz, kim jestem. Masz się zastosować do tego! Czy sądzisz, że lubię, gdy szpiegowie za mną biegają?
— Emirze, ja ciebie nie rozumiem.
— Rozumiesz mnie zupełnie dobrze, ale nie chcesz się przyznać do tego.
— Nie wiem naprawdę, co masz na myśli.
— Ty pachołku! Żądasz odemnie, żebym się trudził pytaniem ciebie? Nie mam do tego ochoty, a ponadto jesteś dla mnie zbyt nędznym głupcem. Przyznasz się natychmiast, kto ci polecił uważać, gdzie ja zsiędę z konia!
— Nikt, panie.
— A jednak ty to zrobiłeś!
— Szedłem za tobą całkiem przypadkowo.
— Czy to była najprostsza droga do rzeki?
Zakłopotał się widocznie.
— Odpowiadaj!
— Panie, mylisz się oczywiście. Zrobiłem koło istotnie bez zamiaru.
— Pięknie! Wierzę ci, ale jeżeli sądzisz, że ci się to na co przyda, to jesteś w błędzie. Przewoźnika, który powinien pilnować swego promu, a włóczy się i krąży po ulicach, nie potrzeba nam; nie można mu zaufać. Wydam mudirowi rozkaz, żeby cię usunął. Z najdą się inni, godniejsi tego urzędu.
Teraz się przestraszył.