Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   443   —

— Emirze, nie zrobisz tego! — zawołał błagalnie.
— Tak zrobią i to tem rychlej, im lepiej poznam, że mnie okłamałeś.
Patrzył przez chwilę w ziemię, poczem oświadczył z wahaniem:
— Effendi, chcą być szczerym i wyznać ci, że szedłem za tobą.
— To już zapóźno.
— Wszak widzisz, że żałują kłamstwa. Już się to nie powtórzy.
— No, więc powiedz także, kto ci to polecił.
— Nikt. Szedłem z własnego popędu.
— To kłamstwo.
— Nie, effendi!
— Zobaczymy! Kto raz skłamał, ten skłamie i po raz drugi.
Zwróciwszy się do Halefa, rozkazałem:
— Hadżi Halefie Omarze ago, sprowadź tu natychmiast dwóch kawasów. Ten człowiek dostanie bastonadą!
— Zaraz, sultanum! — odrzekł mały, udając, że chce odejść.
— Stój! — krzyknął przestraszony przewoźnik. — Ja się przyznam!
— To już zapóźno! Ago śpiesz!
Na to padł obdartus na ziemię i prosił z wzniesionemi rękoma:
— Nie bastonadą, nie bastonadą! Ja jej nie wytrzymam!
— Czemu nie?
— Moje nogi bardzo miękkie i czułe, bo długo przebywam w wodzie.
Zęby zagryźć musiałem, by się nie roześmiać. Bastonadą dają, jak wiadomo, na bose podeszwy, a ta część ciała była u niego zbyt czuła na tak gwałtowne wrażenia. Gdyby się chciało uznać ten powód za dostateczny, musiałoby się zaniechać wszelkiego karania, polegającego właśnie na tem, że sprawia cielesne lub du-