Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   428   —

odwrócił się nagle i przebiegł po nas kłującem spojrzeniem. Potem zabrzmiał chrapliwy jego głos:
— Nebatia!
Poszukiwaczka roślin drgnęła kurczowo.
— Nebatia! Do mnie!
Skierował przy tem wskazujący palec ku ziemi tak, jak się to robi, wołając psa, którego się ma uderzyć.
Kobieta zbliżyła się doń zwolna, trwożliwie. Wlepił w nią swój wzrok tak groźnie, jak gdyby chciał ją nim przeszyć.
— Jak dawno twój mąż nie żyje? — zapytał.
— Trzy lata.
— Czy modlisz się za jego duszę?
— Codziennie.
— On nie był zwolennikiem pełnego chwały proroka, którego imię zbyt święte, żebym je mógł twoim uszom wymienić. To był nuzrani, wyznawca innej nauki. Należał do chrześcijan, którzy sami nie wiedzą, w co mają wierzyć, przez co rozpadają się na wiele sekt, zwalczających się wzajemnie. Allah postanowił jednak w swem miłosierdziu, że i oni mogą się dostać no najniższych oddziałów nieba. Ale twój mąż smaży się w piekle niestety!
Czekał widocznie na odpowiedź, ale biedna kobieta milczała.
— Słyszałaś, co powiedziałem? — zapytał.
— Tak — odrzekła pocichu.
— I wierzysz w to?
Milczała.
— Musisz w to wierzyć, sam to bowiem widziałem. Dziś w nocy zabrał mnie anioł Allaha z ziemi i uniósł w krainę szczęśliwości. Głęboko podemną leżało piekło ze swemi płonącemi otchłaniami. Widziałem tam obok innych twojego męża. Był przywiązany do skały. Robactwo piekielne ciało jego toczyło, a ostre płomienie lizały go po twarzy. Słyszałem, jak ryczał z bólu. Zobaczył mnie unoszącego się nad nim i prosił, żebym ci oświadczył, że koły powbijane w skały, w pobliżu niego