Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   427   —

Wtem nadszedł stary „święty“. Przeszedł obok nas bardzo, bardzo powoli, nie odrywając wzroku od ziemi. Obie kobiety stały pełne szacunku. Turek podniósł rękę do powitania, my zaś nie troszczyliśmy się pozornie o niego. Ja udałem, że go zupełnie nie widzę, odwróciłem się na poły, ale miałem go bystro na oku.
Zauważyłem przytem, że wzrok jego z pod rzęs na nas był zwrócony. Jego skupienie się w sobie było więc tylko maską. Czy zawsze tak czynił, czy też miałem to zachowanie się, to potajemne zezowanie, do siebie tylko odnieść?
Nadsłuchiwałem z wytężoną uwagą i rzeczywiście, gdy mijał nas, odzywało się za każdym jego krokiem ciche stukanie, jak gdyby kości uderzały o siebie. Człowieka uprzedzonego, albo opętanego przesądami, mogło to zjawisko lekkim dreszczem przejąć.
Był tak ubrany, jak go Turek przedstawiał: bosy z chustką na głowie i kaftanem starym na ciele. Szala nie widziałem, bo ponad nim zwieszał się kaftan.
Był nadzwyczajnie wychudły i z głęboko zapadłemi oczyma, jak żebrak, koło którego przejeżdżaliśmy przedtem. Twarz miała barwę ziemistą, kości policzkowe wystawały mu bardzo, a usta były wklęsłe. Starzec niewątpliwie nie miał już zębów. Okolica ust podobna była do daleko w twarz idącego wgłębienia, z pod którego broda wysuwała się naprzód, wskutek czego nos występował podwójnie ostro.
To był więc słynny „święty“, którego Allah pobłogosławił tylu tajemnymi i cudownymi darami.
Przeszedł jak Dalai-Lama, dla którego drudzy ludzie są istotami tak pogardy godnemi, że wzrok jego wcale na nich nie pada. Jego także — ciekawe, że mi się tak wydało — musiałem już gdzieś widzieć i to w warunkach nieprzyjemnych dla mnie. Takie się we m nie budziło poczucie.
Pomyliłem się, przypuszczając, że całkiem nie zwróci na nas uwagi. Minął nas już o kilka kroków, kiedy