Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   406   —

— Nie, tego nikt rozumny nie pomyśli. Gdybym był biegł od rana bez wypoczynku, byłbym znużony i zziajany i nie złowiłbym mimoto przestępców. Lepiej zrobiłem, że się tu położyłem i zastanawiałem się nad tem, jak już daleko mogli ujść.
— Czyż nie wiesz, dokąd uciekli?
— Któż to może wiedzieć?
— Nie znasz nawet kierunku?
— Powiedziano, że się udali do Doiran, ale dla mądrego jasnem jest, że złoczyńcy nie zdradzili się z tem, dokąd zwrócą się po spełnieniu czynu.
— Masz zupełną słuszność. Czyż nie dano ci żadnych wskazówek?
— O tak. Jadą na siwkach i ukradli sto funtów, oraz rzeczy ze złota. Myślę właśnie nad tem, jak się zapomocą tych siwków i tych stu funtów będę mógł dobrać do tych opryszków.
Powiedział to z tak zabawną ironią, że omal głośno się nie roześmiałem. Pytałem dalej:
— A zatem twoi towarzysze zajmują się rozmyślaniem nad tymi siwkami?
— Ani nie myślą, bo nic o tem nie wiedzą.
— Czy prefekt policyi nie wtajemniczył ich w to?
— Nie.
— I nie wysłał nikogo za złodziejami?
— Nie.
— Ale powinien był to przecież zarządzić!
— Tak sądzisz? On jest wręcz innego zdania. Zawezwał mnie do siebie, ponieważ jestem jego najlepszym i najbystrzejszym tropicielem i dał mi sześć dni czasu do namysłu nad tą sprawą. Spodziewam się jednak, że prędzej będę z tem gotów. Dlatego udałem się w samotność i naradzam się w duchu sam z sobą poważnie. Moi kamraci nic się nie dowiedzieli, bo nic o tem wogóle wspominać nie wolno. Skoro złodzieje usłyszą, że ich ścigamy, będą zdzierać coraz dalej, a nam pozostanie szukanie.
— A jeśli do tego czasu wydadzą pieniądze?