Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   405   —

— Ja niemniej cieszę się twojem. Czy wolno zapytać, za kim to tak w myślach śpieszyłeś?
— Zrobiłbym ci tę grzeczność, ale bardzo ciężko mi mówić.
— Nie uważam tego.
— O przecież! Gdy się tak pędzi w myślach, to pot występuje na człowieka, a w płucach brak oddechu. Czy nie masz czego na ochłodę mego rozpalonego języka?
Zrozumiałem go bardzo dobrze, ale spytałem:
— Czego używasz najchętniej?
— Zimnego kruszcu; na przykład trochę srebra To chłodzi doskonale.
— Jakiej wielkości?
— Tylko pięciopiastrówek.
— W takim razie mogę ugasić twe pragnienie z łatwością. Oto masz jedną.
Wyjąłem pięciopiastrówkę i podałem mu. Schował ją do kieszeni, zamiast przyłożyć do gorącego języka, i rzekł:
— Teraz mi łatwiej mówić, niż przedtem. To szczególna rzecz. Kto tego nie zna, ten nie zrozumie takiego położenia. Gdy się musi czekać na żołd miesiącami, to trudno żyć i mówić, zwłaszcza, gdy się musi tak jak ja skakać. Mam pochwycić nie jednego, lecz aż trzech zbrodniarzy.
— To wielkie wymaganie!
— Tak wielkie, że od rana już tutaj leżę i namyślam się, jak się mam zabrać do schwytania tych łotrów. Czy to nie straszne?
— Bardzo!
— Spodziewam się jednak, że w tych dniach wpadnę na dobry pomysł.
— Ale czy władza nie będzie przypuszczała, że już następujesz zbrodniarzom na pięty?
— Czynię to przecież!
— Tak, w myślach! Ale możnaby sądzić, że ścigasz ich także nogami.