Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   404   —

Zdanie twoje o powinnościach twego stanu jest tak znakomite, że możnaby pomyśleć, iż sam prorok ci je dyktował.
— Skoro tak sądzisz, to zsiądź z konia i wylegitymuj się przedemną.
Zsiadłem istotnie, wyjąłem srebrniaka i podając mu go, rzekłem:
— Oto mój paszport.
Przypatrzył się monecie, zdziwił się radośnie, wyjął teraz dopiero z ust fajkę i zawołał:
— Dziesięciopiastrówka, prawda?
— Przecież widzisz!
— To mi się jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło, nawet w Stambule. Panie, obyczaje twoje są jeszcze wytworniejsze, niż myślałem. Czy twoi towarzysze nie wylegitymują się także?
— Wszak to niepotrzebne.
— O ileż?
— Przypatrz się lepiej memu paszportowi! Wystawiony dla nas wszystkich.
— To nie obrze. Padyszach powinien wydać rozkaz, żeby każdy obcy z osobna wykazywał się takim; paszportem.
— Może to później uczyni. A zatem byłeś w Istambule.
— Kilka lat.
— A od kiedy tu jesteś?
— Dopiero od dwu tygodni.
— To zrozumiałe, dlaczego nie znasz tego mego towarzysza, który pochodzi tu z okolicy. — Wskazałem przytem na gospodarza. — Widzisz więc, że nie wszyscy tu jesteśmy obcy. Czy pozwolisz nam dalej jechać?
Wbrew temu pytaniu miałem zamiar zostać tu jeszcze trochę. Odpowiedział, jak się spodziewałem:
— Bardzo chętnie, ale jeśli ci się podoba, możesz jeszcze chwilę zabawić. Chętnie rozmawiam z ludźmi, których zachowanie się mnie zachwyca.