Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   403   —

wątpliwie widziałem go już gdzieś. Ze słów twoich wnioskuję z łatwością, że to człowiek niezwykły i mądry, bo powiadasz, że od niego można się czegoś nauczyć. Dlatego cieszy mnie to, że wyświadczasz mi zaszczyt, przyrównywając mnie do niego. Odznaczasz się układnymi obyczajami i miłem obejściem. Czy jesteś stąd?
— Nie.
— A skąd?
— Z dalekiego kraju, położonego na zachód.
— Ach, znam ten kraj; to Indye!
— Jesteś niepospolitym gieografem; ja myślałem że zachód leży w innym kierunku.
— Nie, zachód jest w Indyi. To jedyny kraj, gdzie może być zachód; zresztą nigdzie niema dlań miejsca. Skoro jednak stąd nie pochodzisz, to nakazuje mi mój obowiązek zapytać cię o paszport. Czy masz go?
— W kieszeni.
— Pokaż.
Ponieważ podczas tego wezwania pozostał spokojnie na swojem miejscu i dalej palił fajkę, odpowiedziałem:
— Nie przyjdziesz tutaj, by zobaczyć?
— Nie, to nie uchodzi.
— Czemu nie?
— Nie mogę narażać na szwank mej godności.
— Słusznie! Ale ja taksamo nie mogę narażać swojej.
— A więc pytanie, która z nich większa? Moja w każdym razie.
— Jakto?
— Po pierwsze jestem policyantem, a ty jesteś cudzoziemcem. Po drugie ojczyzna twoja leży na zupełnie fałszywym zachodzie, więc muszę przyjąć, że u was wszystko fałszywe, paszporty także. Aby fałszywy paszport oglądnąć, nie ruszę nawet palcem, a tem mniej siebie.
Musiałem się roześmiać.
— Jesteś urzędnik niezrównany — odrzekłem. —