Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   402   —

— Kim jesteś przyjacielu?
— Czyż tego nie widzisz?
— Kawasem?
— Tak, policyantem wielkorządcy, do którego świat cały należy. Niech mu Allah błogosławi!
— Słusznie! W takim razie i na ciebie spadnie cząstka błogosławieństwa.
— Ale skąpo! A i tej cząstki nawet nie wypłacają punktualnie.
— Gdzie służysz?
— W Ostromdży.
— Ilu tam masz kamratów?
— Jeszcze dziewięciu.
— To jest was dziesięciu kawasów. Czy macie dużo do czynienia?
— Bardzo wiele. Ludzkość jest niedobra. Czyny złych nie dadzą nam spocząć, ani usnąć. Biegamy po całych dniach i nocach, aby zbrodnie wykorzenić.
— Tak, zaskoczyliśmy cię właśnie podczas takiej bieganiny.
Ta ironia nie pozbawiła go zimnej krwi, bo odpowiedział na to:
— Biegłem tak, że aż się spociłem, ale tylko w myślach oczywiście. Myśli są szybsze od nóg ludzkich. Dlatego lepiej ich do tej pracy używać, aniżeli nóg. Tak nie umknie nam żaden złoczyńca.
— Znakomicie zapatrujesz się na swe powinności.
— Tak, biorę je zawsze poważnie, bo to mój obowiązek.
— Teraz właśnie biegłeś za kimś.
— Tak.
— Za kim to?
— Czy cię to co obchodzi?
— Nie.
— A dlaczego pytasz?
— Bo mi się podobasz i jesteś filozofem, od którego można się czegoś nauczyć.
— Ja nie wiem dobrze, kto to ten failozuf, ale nie