Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   398   —

Skoro mnie z powodu takiego żartu nazywasz zaraz nicponiem, to jest to dla mnie zniewagą, którą właściwie tylko krwią można zmyć. Ponieważ jednak jesteś naszym gospodarzem i winniśmy ci wdzięczność, przeto tym razem połknę swój gniew i przebaczę ci.
Przedstawił to w sposób tak zabawny, że się gospodarz musiał roześmiać. Pojednanie nie dało długo na siebie czekać.
— Czy uważasz wiarę moją za śmieszną? — spytał mnie oberżysta.
— O nie! Czy człowiek wierzy w coś prawdziwego, czy też fałszywego, biorę poważnie i jedno i drugie. Może zobaczę starego Mibareka i wytworzę sobie potem zapatrywanie. Gdzie on mieszka właściwie?
— Na górze.
— Ach! Czy koło ruiny?
— Nie koło niej, lecz w niej samej.
— Toż to... tak, to mnie bardzo zajęło. Czemuż się tam wyprowadził?
— Aby złe duchy wypędzić.
— Ale mu się to niestety nie udało.
— O właśnie!
— Wszak pokazują się ciągle i przekręcają ludziom głowy twarzą do pleców.
— Tylko niektóre z nich. To duchy bardzo potężne. Nikt, nawet Mibarek nie zdoła ich odrazu zmusić do zniknięcia, zwłaszcza że jest tylko jedna noc w roku, w której można do duchów przystąpić.
— Która?
— Nie wiem. W każdą taką noc zwalczył stary jednego ducha; a zatem jednego na rok.
— To razem sześć.
— Tak. Jeśli je zechcesz zobaczyć, to ci pokażą.
— Ach, więc można je jeszcze widzieć?
— Oczywiście ich trupy.
— Więc duchy miały także i ciała?
— Tak, bo inaczej nie mogłyby się zjawiać śmiertelnikom! Zwykle są bez ciała, ale gdy się chcą poka-