Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   397   —

mienia, potem rozczarowania, a w końcu nawet gniewu, i zawołał do małego:
— Hadżi, twierdzisz, że byłeś w Mekce, świętem mieście proroka?
— Tak jest w istocie.
— Nieprawda.
— Chcesz mnie obrazić?
— Nie, a jednak powiadam, że nieprawda.
— Spytaj mojego zihdi! On wie całkiem dobrze, bo był...
Rzuciłem nań ostrzegawcze spojrzenie: tak, że utknął w połowie zdania. Gospodarz jako mahometanin, nie powinien był wiedzieć, jaką mieliśmy przygodę w świętem miejscu mahometan.
— Jeżeli nawet effendi potrafi to udowodnić dziesięć razy — odrzekł Turek — mimo to nie uwierzę.
— Czemu nie?
— Bo pobożny hadżi nie zadrwiłby sobie z tak wiernego. Uważałem cię za dobrego i szczerego człowieka, a ty jesteś nicpoń, który myśli tylko o figlach.
— Posłuchaj, synu tej pięknej rzecznej doliny, czy wiesz, jak ja się nazywam?
— Przecież to już słyszałem!
— No, jak?
— Halef.
— To imię, którem pozwalam wołać siebie tylko zaufanym przyjaciołom. Dla innych nazywam się hadżi Halef Omar Ben hadżi Abul Abbas Ibn hadżi Dawud al Gossarah. Zapamiętaj to sobie!
— Takiego długiego imienia nikt sobie nie zapamięta, przynajmniej ja nie.
— To dowodzi tylko, że umysł twój jest bardzo ograniczony, ale skoro słyszysz, jak słynne mam imię, to nauczysz się myśleć o mnie inaczej. Jestem pobożnym synem proroka, ale jestem tego przekonania, że życie nie składa się z samych ćwiczeń w modlitwie. Allah chce, żeby się dzieci jego radowały. Niema w tem grzechu zrobić sobie żart, który nikomu nie szkodzi.