Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   393   —

— To cudowne! Bardzo cudowne! Czy można tego ducha zobaczyć?
— Naturalnie! On go trzyma przy sobie. To bardzo wielki kruk, jak noc czarny.
— Hm! Czy jest także u niego duży, czarny kot?
— Istotnie. Skąd wiesz o tem?
— Przypuszczam. Czy byłeś także w komnacie, w której on swoje środki przyrządza?
— Tak. Ale skąd wiesz, że ma na to osobną komnatą?
— Tego także się domyślam. Czy nie widziałeś tam wypchanych ptaków?
— Tak.
— A węży?
— Także.
— A ropuchy w słoikach? A nietoperze, wiszące u stropu, widziałeś?
— Allah w’Allah! Tak, tak!
— A trupie czaszki i kości?
Za każdem mojem pytaniem malowało się na twarzy jego coraz to większe zdumienie.
— Panie! — zawołał wreszcie. — Czy ty znasz Mibareka?
— Nie.
— Ale wiesz całkiem dokładnie, jak u niego w domu urządzone.
— To pochodzi stąd, że widziałem już innych Mibareków.
— Czyż każdy Mibarek ma taką komnatę?
— Po większej części. Było już wielu takich, co żyli po kilkaset lat.
— A co do tego nie chcesz wierzyć?
— Nie, z pewnością nie.
— W takim razie tego nie pojmuję.
— Czy już długo przebywa u was ten człowiek?
— Nie, dopiero od sześciu lat.
— Tak, tak! Od kiedyż siedzą w ruinie złe duchy?
— O, zawsze, po wszystkie czasy.