Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   385   —

— W przybliżeniu. Milion cetnarów nie stanowi w tem żadnej różnicy.
Przybrał minę zupełnego przerażenia i wstrzymał konia.
— Panie — rzekł — byłem raz w Istambule i rozmawiałem tam z bardzo światłym derwiszem, który stykał się z wielu uczonymi innych krajów. On przysiągł mi na proroka i jego brodę, że słońce i gwiazdy nie są małe, lecz o wiele, wiele większe od ziemi. Wydają się tylko takiemi z powodu niezmiernej odległości. Przestraszyłem się, gdy to usłyszałem. Ty zaś twierdzisz, że znasz tę odległość i wiele innych rzeczy w dodatku! Czy znasz i księżyc?
— Rozumie się.
— I jak daleko do niego?
— Ośmdziesiąt sześć tysięcy tureckich agaczów.
— O Allah, wallah, fallah! Effendi, mnie strach zbiera przed tobą.
Wytrzeszczył na mnie oczy nieruchomo. Wtem nadjechał Halef, zatrzymał się koło nas i rzekł:
— O, mój zihdi posiada jeszcze więcej, o wiele więcej wiadomości. Wie, że są gwiazdy, których jeszcze nie widzimy, że już niema gwiazd, które jeszcze dostrzegamy w nocy. Sam mi to wyjaśnił, ale ja o tem zapomniałem, bo głowa moja za mała na tyle słońc i gwiazd.
— Czy to rzeczywiście jest prawda? — wykrzyknął głośno Turek.
— Tak; spytaj jego samego!
Na to opuścił oberżysta cugle na kolana, podniósł ręce do twarzy i trzymał je tak, że wszystkich dziesięć palców zwracało się przeciwko mnie. Tak robią ludzie na Wschodzie w celu obrony przeciwko złemu spojrzeniu i czarom.
— Nie! — zawołał. — Nie spytam go. Nie chcę nic wiedzieć, nie chcę się o nic więcej dowiadywać. Niech Allah chroni moją głowę od takich rzeczy i od