Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   383   —

— Tak? Czemu?
— Ponieważ jesteś uczonym, który wie wszystko od słońca aż do ziarnka piasku, i bohaterem, którego nikt jeszcze nie zdołał zwyciężyć. Znasz cesarzy i królów, którzy czczą ciebie i podróżujesz w cieniu padyszacha, z którym jadłeś z jednego talerza.
— Kto ci to powiedział?
— Ktoś, kto wie o tem.
Domyśliłem się odrazu, że mój zacny zresztą hadżi puścił się znowu na fanfaronadę. Nazywał siebie moim przyjacielem i obrońcą, a im dostojniejszym mnie przedstawiał, tem silniejszy odblask musiał paść ze mnie na niego. Jeden rzut oka za nim przekonał mnie, że zaraz z początku przemowy gospodarza, przeczuwając burzę, pozostał w tyle.
To, że gospodarz nie odpowiedział wprost na moje pytanie, dowodziło, ża Halef zakazał mu siebie wymieniać.
— Któż to taki, kto wie to nawet, o czem ja sam nie mam pojęcia? — pytałem dalej.
— Nie wolno mi go wymienić.
— Dobrze! To ja go wymienię. Czy powiedział ci, jak się nazywa?
— Tak, effendi.
— To imię bardzo długie. Czy ten mały opryszek nie nazywa się przypadkiem hadżi Halef Omar i tak dalej?
— Effendi, nie pytaj mnie o to!
— A jednak muszę się spytać.
— Ależ ja musiałem mu przyrzec, że nie nazwę go po imieniu.
— Przyrzeczenia tego musisz dotrzymać. Po imieniu nie potrzebujesz go nazywać. Powiedz tylko: tak albo nie! Czy to był hadżi?
Wahał się jeszcze trochę w zakłopotaniu, ale gdy rzuciłem mu surowe spojrzenie, wykrztusił nareszcie:
— Tak, to on mi ciebie tak opisał.