Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   376   —

— Przez strych, na którym złożone jest siano.
— Ale skąd wiedzieli, że nas można stamtąd podsłuchać? Kto im wogóle doniósł, że mamy zebranie i że z ich powodu znajdujemy się w tej komorze?
— Dyabeł im to powiedział. Wszystkich tych giaurów dyabli biorą. Dlatego już za życia żyją z nimi w przyjaźni. Nikt inny im tego nie zdradził. Ale biada im, gdy przybędą do Ostromdży! Pójdą wszyscy czterej do piekła!
— Hm! Nas obu to wszystko właściwie nic nie obchodzi. Jesteśmy posłańcami i płacą nam za to.
— Ale ja jestem przyjacielem tego, który mi płaci i pomagam mu.
— Czy i morderstwem?
— Czemużby nie, skoro to pieniądze przynosi? Czyż to grzech zabić giaura?
— Nie, to naw et zasługa. Kto zabije chrześcijanina, postępuje o jeden stopień wyżej do siódmego nieba. To stara nauka, której ludzie nie chcą już słuchać niestety. Palce mnie świerzbią, żeby temu cudzoziemcowi wpakować kulę, gdy przybędzie do Ostromdży.
— Ja także gotów do tego.
— Pomyślno, co za korzyść wynikłaby dla nas z tego! Wynagrodzonoby nas bardzo dobrze, a ponadto wzięlibyśmy sobie wszystko, co on ma z sobą. Sam koń jego byłby już dla nas majątkiem. Koniuszy padyszacha zapłaciłby nam wielką sumę, gdybyśmy go przyprowadzili do Stambułu.
— Albo i nic!
— Oho!
— Zapytałby nas, skąd go mamy.
— Oczywiście odziedziczyliśmy.
— A gdzie rodowód konia, który chciałby każdy kupujący zobaczyć i sobie zatrzymać.
— On go niezawodnie ma przy sobie, więc wpadłby w nasze ręce. Boję się tylko, że to nie my posiądziemy tego wspaniałego ogiera.
— Czemu nie?