Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   369   —

— Moje urodziny.
— W takim razie życzymy ci tysiąc lat życia. A zatem nie potrzebujemy płacić za to, co zjemy i wypijemy?
— Nie.
— Więc przynieś zaraz dzban raki. Napijesz się z nami.
— Nie mogę, bo muszę zaraz wyruszać. Chcę dzień dzisiejszy spędzić z krewnymi, którzy mieszkają w Tekirlik. Ale wszystko tu dla was zarządzę.
Oddalił się po gorzałkę.
— Ty — rzekł właściciel Czekana — dobrześmy trafili. Prawda?
— Rzeczywiście — odparł z zadowoleniem drugi — użyjemy tu sobie.
— Ten człowiek nie będzie narzekał na to, że źle obchodziliśmy jego urodziny, gdy wróciwszy, dowie się, cośmy zjedli i wypili.
Ucieszyło mnie to niezmiernie, że gospodarz wpadł na tak dobry pomysł zatrzymania ich tutaj. Przyniósł dzbanek, zdaniem mojem, dość wielki, aby zawartością jego spoić dziesięciu mężczyzn, postawił szklankę na stole i chciał nalać.
— Stój! — zawołał procarz. — To naczyńko dobre dla dzieci, my mężczyźni pijemy prosto z dzbanka. Należy używać tego do sytości, co daje Allah. Piję na pomyślność twoją i życzę ci wszystkiego, czego sam pragniesz.
Pociągnął porządnie dwa razy, odłożył dzbanek, potem popił jeszcze raz i przybrał taki wyraz twarzy, jak gdyby się uraczył nektarem. Towarzysz poszedł za jego przykładem i wypił również nie mniej od niego. Odjąwszy od ust naczynie, mlasnął językiem i rzekł, podsuwając dzbanek gospodarzowi:
— Napij się przyjacielu! Pokrzepienia, równego temu, nie znajdziesz na całej ziemi. Ale nie pij za dużo, żeby nam, jako twoim gościom, nie zostało się za mało.
Gospodarz zamaczał usta i odrzekł:
— Nie będzie wam za mało; możecie sobie ten dzbanek jeszcze raz kazać napełnić.