Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   367   —

nie zapłacić, chciałbym zobaczyć tego, któremu przyszłoby na myśl zmusić nas do tego!
— Nie mów o tem. Ten Ibarek jest człowiekiem bogatym i ma wielu parobków i robotników, z którymi nie dalibyśmy sobie rady. Dla kilku łyków raki, nie będę się narażał na niebezpieczeństwo. Ale to złości, że wcale się tu o nas nie troszczą. Czy myślą może uważać nas za włóczęgów?
— A czy jesteśmy czem innem?
— Oczywiście, że czem innem. Jesteśmy bohaterami borów i gór; zadaniem naszem jest pomścić popełnione na nich bezprawia.
— Zwyczajni ludzie nazywają nas zbójami zamiast bohaterami, co mi jednak zupełnie obojętne. Może tylko dlatego niema w domu nikogo, że ci zacni ludzie stoją pod ścianami, aby nas podglądać przez szpary. Toby się dla nich źle skończyło. Zobaczmy!
Wyszli i zaczęli przesuwać się wzdłuż ścian wierzbinowych. Gdy doszli do ściany, poza którą ja siedziałem, rzekł jeden z nich:
— Tu za temi wiązkami może bardzo łatwo ktoś być. Trzeba pomacać. Nóż mam dość ostry.
Sposób wystąpienia tych ludzi tutaj wskazywał dokładnie, do jak ordynarnego należeli kalibru. Tacy sami po większej części są owi ludzie, którzy otaczają się nimbem przez to, że, jak brzmi określenie krajowe, „udają się w lasy“. Niewątpliwie są wśród nich tacy, których zawiść i prześladowanie zmusiły do ucieczki w góry, ale liczba ich jest znikomo mała w stosunku do mnóstwa tych, którzy z wrodzonej brutalności targają węzły, jakimi otoczyło wszystkich prawo boskie i ludzkie.
Rozbónik dobył noża i pchnął nim kilka razy między poszczególne wiązki, ale szczęściem zanadto wysoko. Gdybym był nie wpadł na ten pomysł, żeby usiąść, trafiłby mnie był z pewnością.
Oczywiście i to jeszcze było pytaniem, czy istotnie byłbym miał ochotę stać spokojnie jako tarcza dla tego