Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   366   —

będą właśnie naszymi przewodnikami, za których pomocą dostaniemy tam tych trzech w swe ręce.
— Allah! To myśl także niezła!
— Cieszy mnie bardzo, że to uznajesz! Ale teraz oddal się, ażeby cię nie zauważono. Niech jednak gospodarz poleci, żeby tych gości zatrzymano tu jak najdłużej po naszym odjeździe. Trzeba im tak dać jeść i pić, żeby długo tu pozostali. Zapłacę chętnie wszystko za nich. No, idź mu to powiedzieć!
— Tak, zihdi, znikam! Zdaje się, że ktoś nadchodzi.
Ostatnie słowa wymówił już cichym szeptem. Potem się wysunął, a po nim weszli owi dwaj nareszcie do izby.
Zastali ją oczywiście próżną. Osko i Omar oddalili się także już dawno, a gospodarz wstąpił, aby zabrać dzbanek od piwa.
Teraz mogłem się tym ludziom lepiej przypatrzyć, niż przedwczoraj wieczorem. Mieli twarze obwiesiów. Są ludzie, po których odrazu się widzi, czego się od nich można spodziewać. Oni należeli do tego pokroju. Ubrania ich były jak u ludzi najuboższych, a do tego obrzydliwie brudne i podarte, ale broń nosili tem lepszą i dobrze utrzymaną.
Jednemu z nich zwisała u pasa proca, drugi miał groźną niegdyś broń zbiegłych przed Turkami w lasy Serbów i Wołochów, hajduczy czakan z trzonkiem kręconym i obitym perlistą skórą rekina. Znałem tę broń tylko z opowiadania, widziałem okazy w zbiorach tu i ówdzie, ale nie byłem nigdy świadkiem ich użycia. Nie myślałem, że w niedalekiej przyszłości będę celem tych czakanów.
Nowi goście rozglądnęli się po izbie.
— Niema nikogo — mruknął procarz. — Czy sądzą, że nie zdołamy zapłacić za raki, które wypijemy?
— A czy musimy zaraz płacić? — zaśmiał się drugi. Czyż nie umknęliśmy w lasy? Czy nie posiadamy kopczy, której wszyscy się boją? Jeśli nie zechcemy dobrowol-