Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   347   —

to część Alemanii, gdzie wszyscy piją piwo. Nawet dzieci przy piersi krzyczą za tem.
— Czy powiedział ci to ten szewc?
— Tak.
— No, nie znam go i nie wiem, czy pił piwo już w tak wczesnej młodości. W każdym jednak razie dowiódł ci, że ten napój nie czyni człowieka niewdzięcznym. Jest co do zjedzenia?
— Tak, panie. Powiedz tylko, czego twa dusza pragnie!
— Wszak nie wiem, co masz.
— Zażądaj tylko; chleba, mięsa, drobiu; jest wszystko.
— Hm! Czy nie możnaby dostać jajecznicy?
— Czemu nie?
— Ale kto ją przyrządzi?
— Moja żona.
— Nie basz dżarije, która nas przyjęła na dworze?
— O nie, panie! Wiem, dlaczego pytasz. Jest najstarszą i najlepszą w stajni, ale z gotowaniem niema nic wspólnego.
— To spróbujemy.
Wyszedł, by to zamówić. Towarzysze moi okazali zadowolenie z tego, że dzielna szafarka nie jest zarazem boginią kuchenną.
Gdy gospodarz powrócił, usiadł koło nas i zaczął uważniej przypatrywać się nam niż przedtem.
— Przyjąłem was niezbyt grzecznie — rzekł potem. — Nie bierzcie mi tego za złe. Są ludzie, którzy psują ochotę do utrzymywania zajazdu!
— Czy już doświadczyłeś czego złego?
— I bardzo.
— Chyba niedawno?
— Dzisiaj w nocy. Okradziono mnie.
— Czy goście? Jak do tego przyszło?
— Musisz wiedzieć, że uprawiam dużo tytoniu. O pewnym czasie przybywa do mnie kupiec z Salonik, aby tytoń zakupić. Wczoraj był tu i ratę zapłacił za