Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   346   —

Przyniósł duży, pełny dzban i postawił na stole przedemną.
— Pij! — zachęcał mnie. — Daje ono siłę i odpędza wszelkie troski.
Zebrałem całą odwagę, ująłem dzban w obie ręce i podniosłem go do ust. Woń była niezła. Pociągnąłem dobrze raz, potem drugi i piłem dalej. Była to cienka, niezmiernie cienka marka monachijska, rozpuszczona pięciokrotną objętością wody, ale smakowało to nieźle. Był to środek przeciw pragnieniu, ale nic ponadto.
Reszta piła także i wydała zadowalającą ocenę, być może tylko dlatego, że mój sąd nie wypadł ujemnie. To ucieszyło gospodarza. Posępne jego oblicze rozjaśniło się na kilka chwil; odezwał się tonem pewności siebie:
— Ja sam jestem piwowarem. Tego tu nikt nie potrafi tak, jak ja.
— Gdzie się tego nauczyłeś?
— Od cudzoziemca, który pochodził z ojczyzny piwa. Pracował przez pewien czas w Stambule i był szewcem z zawodu. Ale tam wszyscy warzą piwo i on to umiał też dobrze. Był bardzo ubogi i wracał piechotą do swej ojczyzny. Zlitowałem się nad nim i dałem mu na pewien czas przytułek z jadłem i napojem. Z wdzięczności za to dał mi przepis na piwo.
— Jak się nazywa kraj, z którego pochodził?
— Zapamiętałem to sobie dokładnie. Zwie się Elanka.
— Zapamiętałeś sobie widocznie nie zupełnie dobrze.
— O, tak. Nazywał się rzeczywiście Elanka.
— Może Erlangen?
— Erla... Panie, masz słuszność. Nazywa się tak, jak mówisz. Przypominam sobie. To nie łatwo wymówić. Czy znasz ten kraj?
— Tak, ale Erlangen to nie jest kraj, lecz miasto w Bawaryi.
— Tak, tak. Ty to wiesz wcale dokładnie. On był Bawarialy. Teraz mi to na myśl przychodzi. Bawarya,