Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   344   —

i jakby ją ponadto przeciągnięto przez ił w stawie. Twarz i szyja, niezmiernie chude, nie zetknęły się chyba nigdy z mydłem i wodą. Głowa chwiała się na wszystkie strony, jak u chińskiej pagody. Z pod pokrywających ją strzępów sukna, wymykało się kilka siwych, zmierzwionych, kosmyków włosów.
— Ginic chair ola — dzień dobry! — pozdrowiłem. Ktoś ty?
— Im hasz dżarije — jestem najstarszą służącą — zabrzmiała odpowiedź, pełna godności.
— Gdzie jest pan?
— W środku.
Z temi słowy wskazała szafarka gościnnego domu kciukiem nad ramię do wnętrza domu.
— Selambaric onu — to się z nim przywitamy.
— Pek ei sultanum — bardzo dobrze, mój panie! Wyszła, aby zrobić nam miejsce. Musiałem się schylić, aby głową o drzwi nie uderzyć. Jak teraz się przekonałem, sieni dom nie miał, składał się tylko z czterech murów zewnętrznych i ułożonego na nich dachu ze słomy. Wnętrze, jak tutaj często, dzieliło się za pomocą wierzbowych plecionek na cztery przedziały.
— Sol tarafda — na lewo! — zawołała na nas najstarsza służąca.
Udaliśmy się za tą wskazówką i weszliśmy do przedziału, w którym nie zastaliśmy gospodarza. Do komnaty wpadało światło przez dwa otwory w murze z otwartemi okiennicami. Okna, jak powiedziałem poprzednio, nie było.
W pośrodku stał stół z czterema ławkami dookoła. Był wymyty do białości i wyglądał tak czysto, że się niemal zdziwiłem. Sądząc po słudze, nie byłbym się tego spodziewał. Ławy były także czyste i bez plam. Nie widząc obrazów świętych, domyśliłem się, że gospodarz jest muzułmanin.
W otworach okiennych stało kilka kwiatów kwitnących, nadających izbie dużo miłego wyglądu, a ko-