Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   342   —

zaciskał boleśnie wargi. To też przejeżdżając przez wieś, rozglądałem się za miejscem, nadającem się do wypoczynku. Zauważyłem długi, dość wysoki, ale źle utrzymany mur, za którym widniały jakieś zabudowania. Duża, starożytna brama prowadziła na dziedziniec. Na górnej, bielonej części tej bramy znalazłem ku mojemu zdumieniu następujące słowa w tureckim języku: „Mekian rahalin ile em inlikin ile huzurun“.
Uderzyło mnie to jako coś swojskiego. Napis, firma na tureckim chanie to rzadkość. Słowa te znaczą: „Oberża pod spokojem, bezpieczeństwem i wygodą“. Czy można im było ufać?
— Czy tu zajedziemy? — spytałem Halefa.
— Jak chcesz, zihdi — odpowiedział. — Uczynię, co rozkażesz.
— To wjedźcie!
Skręciliśmy przez bramę na podwórze, otoczone trzema małymi budynkami i murem.
W pośrodku leżało to, co zwykle nazywają „kopalnią złota rolnika“ czyli gnojówka. Sądząc po wysokości kupy i jej rozmiarach, należało przypuścić, że właściciel jej posiada sporo tego kruszcu, zwłaszcza że właściwie cały dziedziniec zasługiwał na nazwę „kopalni złota“. Zaledwie bowiem minęliśmy bramę, zabrnęły konie nasze w resztkach ciał zwierzęcych i roślin, oznajmiających się organowi powonienia w sposób niezbyt przyjemny.
— Ej gocel koku, ej mimnet burundan — o zapachu, o dobrodziejstwo dla nosa! — zawołał Halef. To rzeczywiście oberża wygody. Kto się tu położy, temu będzie miękko. Zihdi, może spróbujesz?
— Ty jesteś mym przyjacielem i obrońcą; ja zrobię to, co ty pokażesz — odrzekłem.
Na tem skończyła się nasza rozmowa, gdyż cała sfora kudłatych psów rzuciła się nagle ku nam. Myśleliśmy, że nas te bestye rozszarpią. Dałem koniowi ostrogę i wpędziłem go pomiędzy nie. Na to one rozskoczyły się i uciekły.