Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   323   —

nia. Miałem wielką przyjemność, widząc wesoły blask jej oczu. Kto wie, od kiedy ci biedni ludzie nie kosztowali naprawdę smacznej kawy!
Gdy napój był już gotowy i napełnił swą wonią całą izbę, wyjęliśmy własne kubki do picia, a temsamem uwolniliśmy tych biednych ludzi z kłopotu. Noc już zapadła, kiedyśmy kawę skończyli i przyszła kolej na nasze zapasy mięsa. Pieczeń aż się prosiła, żeby ją jeść.
Gospodarstwo mieli się do nas przysiąść oboje, ale nie dali się do tego nakłonić. Nie przyjęli ani kawałka mięsa.
— Wybacz, panie! — powiedział ceglarz. — Nam dzisiaj nic jeść nie wolno.
— Czemu? To nie jest dzień postu.
— Nie jadamy nic w poniedziałek, środę i piątek.
— Wiem wprawdzie, że u was zakonnicy poszczą w te trzy dni w tygodniu, ale wy przecież jesteście ludźmi świeckimi!
— Pościmy jednak. Postanowiliśmy sobie.
— Czy to ślub jaki?
— Nie. Nie ślubowaliśmy; umówiliśmy się tylko.
— Więc dam wam trochę mąki, żebyście sobie co upiekli.
— Dziękuję! Nie jemy nic, całkiem nic.
— Ależ nawet wasi kapłani jedzą w dni postne owoce strączkowe, jarzyny i sałaty.
— Ale my ani kąska. Nie bierz nam tego za złe!
Oto siedziało obok siebie tych dwoje niedokrewnych ludzi, z twarzy ich wyglądało cierpienie, a mimo najlepszej woli nie mogli oczu oderwać od jedzących. Żal mi ich było i wszystko rosło mi w ustach. Wstałem i wyszedłem. Nie umiem w obliczu smutku lub zaparcia się być zimnym, spokojnym widzem.
Szukałem miejsca, nadającego się na obozowisko i znalazłem wnet doskonałe. Było dziś prawie jasno od gwiazd, nie tak, jak poprzednich wieczorów. Za domem wznosiło się porosłe chaszczami wzgórze i kończyło się lasem. Tam, gdzie już zaczynały się drzewa, było miej-