Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   319   —

Zdjął z głowy jasną chustę, zwiniętą nakształt turbanu i rozłożył ją przed sobą. Następnie wyjął z kieszeni grzebień, grubo z drzewa wycięty i nie krępując się, zaczął w naszych oczach oddawać się czynności, którą śmiało można zalecać mieszkańcom Wschodu, jak najczęściej, którejby jednak nie należało wykonywać publicznie z tak ą swobodą. Nie był widocznie mahometaninem, bo miał pełne włosy, i to jakie włosy! I te kudły bronował z siłą... ale dość o tem.
Gdy operacya lekarska doszła do swego zajmującego zakończenia, nie chciał i on nic utracić z delikatnego widowiska. Powstał i wytrzepał poprostu chustkę właśnie tam, gdzieśmy siedzieli.
W mgnieniu oka znalazłem się oczywiście na dworze, a za mną i towarzysze. Halef zauważył z uśmiechem:
— Afw, effendi; tehammyl et mecdi daha hajle wakyt — wybacz mu, panie; on nie mógł już dłużej wytrzymać!
Zapłaciwszy gospodarzowi, opuściliśmy to miejsce, tylko dla zbieraczy owadów ciekawe. Drugi chan, choćby się tam nawet znajdował, nie był z pewnością bardziej ponętny. Towarzysze więc zgodzili się na moje zdanie, że lepiej noc przepędzić na wolnem powietrzu, niż w takim domu.
Za tą miejscowością dopędziliśmy ubogo odzianego człowieka, idącego obok dwukołowego wózka, zaprzężonego w małego, chudego osła. Pozdrowiłem go i zapytałem, jak daleko do Radowy i czy po drodze jest jaki zajazd. Mieliśmy jechać dwie godziny, a zajazdu nigdzie nie było. Zaczęliśmy rozmawiać, przyczem biedak zachowywał się bardzo pokornie. Widocznie musiał się przezwyciężyć, zanim zapytał:
— Czy chcesz zostać w Radowej, panie?
— Może się jeszcze przedtem zatrzymam.
— To musiałbyś nocować w polu.
— To nie szkodzi. Niebo jest najzdrowszym dachem.