Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   246   —

— Nie potrzeba! Nic wam nie zrobią, gdyż wiem, że i wy mnie nic nie zrobicie. Ty skończyłeś przesłuchanie, nie zapytawszy mnie, kim jestem. Czy nie musisz swemu przełożonemu podać mego nazwiska?
— Tak. Kto jesteś i jak się nazywasz?
— Widzisz, teraz umiesz pytać odrazu!
— Nie chciałem tylko zaczynać, żeby cię całkiem nie pogrążyć w nieszczęście. Skoro bowiem raz zacznę pytać, wyjdą na jaw wszystkie zbrodnie, które popełniłeś.
— Więc pytaj dalej w imię Allaha! Ja wymienię ci wszystkie swe grzechy, a ty je zanotujesz. Czy umiesz pisać?
To pytanie zaskoczyło go całkiem niespodzianie. Odpowiedział dopiero po namyśle:
— Ten atrament za gęsty, a pióro za tępe. Muszę sobie ugotować świeżego atramentu. Słyszę, że jesteś obcym.
— Tak jest rzeczywiście.
— Czy masz teskereh za dziewięć piastrów?
(Teskereh, to zwykły paszport, jaki musi mieć każdy podróżny. Trzeb a go wizować w każdej miejscowości).
— Mam — odrzekłem.
— Pokaż!
Dałem mu paszport, ale kiaja zaledwie rzucił nań okiem, zawołał:
— Ależ on jeszcze ani razu nie wizowany! Dlaczego nie?
— Bo tego teskereh nie żądał jeszcze nikt odemnie.
— Więc jesteś najgorszym włóczęgą, jakiego ziemia nosi! Kara twoja staje się coraz cięższą!
— Czy nie zapytasz, dlaczego nie pokazywałem dotąd nikomu teskereh?
— No, dlaczego?
— Bo mogę coś innego pokazać; mianowicie to:
Podałem mu buyuruldi. Jest to pismo, polecające od baszy do władz jego paszaliku. Mały dygnitarz wiejski zrobił minę wielce zakłopotaną.