Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   236   —

Zrozumiał mnie fałszywie i rzekł:
— Jeżeli zechcesz więcej, to powiedz żonie. Ona ci naleje. Ja nie mam czasu. Muszę wyjść, aby wymierzyć karę.
Wyszedł, a ja przyjrzałem się bliżej izbie. Kilka nędznych obrazków, przylepionych wprost do ściany, dowodziło, że znajdowałem się u chrześcijan ormiańskich. To był jeden z tych chrześcijan, których zacny Szimin nazwał „chwastem“. Według nich to niestety oceniają w tych okolicach innowiercy chrześcijaństwo. Czyż można się dziwić, że ilekroć mowa o chrześcijanach, słyszy się wszędzie i stale pogardliwe arabskie słowa: „hasza nazrani — niech Bóg broni, chrześcijanin“.
Kobieta ciągle jeszcze mieszała. Dolna warga zwisała jej na dół, a z niej kapało do kubła z mlekiem. Odwróciłem się i spojrzałem przez jeden z tych otworów, które tu nazywają oknami. Na dworze zaczynało słońce swą ciepłodajną robotę. Tu w środku było ciemno i dymno.
Powstałem ku wyjściu, by zaczerpnąć świeżego powietrza, o ile można było znaleźć je na dziedzińcu. Dłużej tu pozostać nie mogłem. To było pewne jak mur.
Wychyliłem się właśnie o krok z izby, kiedy z zewnątrz zabrzmiał krzyk przeraźliwy i przeciągły. W jednej chwili byłem przed drzwiami. Po jeszcze jednym takim okropnym krzyku przebiegłem przez dziedziniec i znalazłem się w tym kącie, w którym teraz rzeczywiście przywiązali niewiastę do drabiny.
Miała tylko spódnicę na sobie. Odwrócona twarzą do drabiny wystawiała plecy na pastwę harapa, którym wywijał jeden z drabów. Zanim zdołał po raz trzeci uderzyć, wyrwałem mu go z garści.
Na plecach delikwentki pokazały się dwie szerokie, krwawe pręgi, które z pewnością musiały spuchnąć. Gospodarz stał przy tem z miną prawodawcy, który rozkoszuje się widokiem posłuszeństwa dla swych rozkazów. Przystąpił do mnie i krzyknął, wyciągając rękę po harap: