Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   235   —

z trójkątnej tarcicowej ramy i miały po trzy nogi. Z podziwu godną bystrością odgadłem, że to krzesła.
Siedziała tu jakaś kobieta i mieszała w kuble kwaśne mleko. Narzędzie, którem się posługiwała, nie było ani łyżką, ani kołotuszką, lecz połową złamanego zzuwadła. Że się nie pomyliłem, dowodem była leżąca obok druga połowa tego pożytecznego narzędzia. Ta kobieta porwała widocznie pierwszy lepszy przedmiot, aby nim mleko pomieszać. Gdyby nie było pod ręką zzuwadła, byłaby zdjęła pewnie pantofel, aby się nim w tym samym celu posłużyć.
Pozdrowiłem ją. Wytrzeszczyła na mnie wielkie, głupie oczy i nic nie odrzekła. W szedł także mąż, wziął ze ściany mały garnuszek, nalał z dzbanka kilka kropel płynu i postawił go przedemną jako śliwowicę.
— Czy to rzeczywiście śliwowica? — zapytałem, przytknąwszy garnuszek do nosa.
— Tak.
— Tak? Nie masz nic więcej?
— Nie. Czy niedość dobra dla ciebie?
— Zupełnie nic nie warta.
— Wynoś się zatem, skoro ci nie smakuje. Nie kazałem ci tu zajeżdżać. Czyś baszą, że takie masz wymagania?
— Nie. Ile kosztuje ta śliwowica?
— Dwa piastry.
Skosztowałem napoju. Garnuszek był może z pół litrowy, ale śliwowicy zawierał nie więcej jak dwa naparstki. W dodatku oblepiony był brzeg jego jakby smołą, powstałą z pewnością z brudu, pochodzącego z wąsów kilku tysięcy pijaków. Ta śliwowica była najordynarniejszym niedogonem, jaki kiedykolwiek wąchałem, lub kosztowałem. I to miało kosztować dwa piastry! Około pięćdziesięciu hellerów! To było proste oszustwo w tym kraju śliw! Na razie jednak wstrzymałem się od uwagi.
— No i jak smakuje? — zapytał.
— Tak... jeszcze jak!