Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   233   —

Ruszyłem w kierunku dotychczasowym i dostałem się do Maden w oznaczonym przez Szimina czasie.
Dzień właśnie szarzeć zaczynał. Namyślałem się, co miałem dalej robić. Nie potrzebowałem jechać do Palacy, aby się dowiedzieć o jakich krewnych Mosklana. Posłaniec, którego do nich wysłał, zmuszony został do powrotu i był pod opieką dzielnego kowala. A zatem dzisiaj jeszcze nie dowiedziano się o śmierci Dezelima. Pocóż mi było męczyć konia, zwłaszcza po takich dwu jazdach nocnych. Postanowiłem pojechać do Topoklu i tam czekać na Halefa, Oskę i Omara.
W Maden ludzie jeszcze spali. Wiedziałem, że Topoklu leży mniej więcej w kierunku północnym i pojechałem dalej. Droga wiodła wzdłuż strumienia; domyślałem się, że w pobliżu Topoklu wpada on do Ardy. Zabłądzić zatem nie mogłem.
W jakiś czas dotarłem do wsi, w której znajdowała się gospoda. Tu już nie spano, postanowiłem więc dać wypoczynek koniowi. Gospoda leżała nieco opodal drogi, otoczona głębokim moczarem, nad którym położony był gruby, sękaty pień dębowy, okrągły i niewygodny. Dalej znajdowała się głęboka i szeroka jama, w której kilka świń się walało, a za nią dochodziło się do szerokiej bramy. Co działo się za tą bramą, tego widzieć nie mogłem z powodu wysokiej ściany glinianej, otaczającej, jak się zdawało, podwórze.
Trzeba było właściwie być wiewiórką, aby się przedostać po pniu na drugą stronę, ale Rihowi udał się ten śmiały krok. Stanąłem przed dołem ze świniami. Rih przesadził i wbiegł przez bramę. Przyjęto mnie wielogłośnym okrzykiem przestrachu, gdyż przewróciłem człowieka, chcącego właśnie przejść koło bramy.
Znalazłem się na wielkim dziedzińcu, wyglądającym jak kupa gnoju. W jednym kącie stali ludzie, którzy krzyczeli. Dwu drabów przytrzymywało jakąś starszą dziewczynę. Mieli w tej chwili widocznie zamiar przywiązać ją do opartej o ścianę drabiny. Silnie zbudowany człowiek z harapem w ręku zbliżył się do mnie