Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   231   —

Podniósł rękę na mnie. Uderzyłem natychmiast, a on wypalił w tej chwili. Błysnął strzał, ale kula nie trafiła, bo cios mój skręcił mu rękę. Nie zdążył jej jeszcze spuścić, kiedy posunąłem konia krok naprzód i pchnąłem go z dołu kolbą pod pachę tak, że nogi mu wysunęły się ze strzemion, a on sam runął po drugiej stronie konia na ziemię.
Chciałem z konia zeskoczyć, ale nie dosięgnąłem jeszcze ziemi nogami, kiedy usłyszałem okrzyk kowala:
— Stój drabie, zostań, bo cię stratuję!
Chciałem obiec konia żebraka, kiedy nagle ujrzałem błysk drugiego strzału. Koń kowala rzucił się naprzód, a on sam zeskoczył równocześnie z siodła.
Czy trafiony? Pośpieszyłem ku niemu.
Na ziemi przewalało się dwóch ludzi, jeden na drugim. Było tak ciemno, że nie mogłem ich rozróżnić nawet z blizka. Pochwyciłem wierzchniego za ramię.
— Wstrzymaj się, effendi — zawołał. — To ja!
— Aha, to ty Sziminie! Czy cię ugodził?
— Nie. Widziałem, że chce uciekać i zakazałem mu tego. On się zerwał, a ja go przejechałem. Bronił się, ale tylko jedną ręką. Mój koń, zdaje się, kopnął go w drugą.
— Nie. To ja uderzyłem go kolbą.
— Kąsa jak kuna. Trzeba będzie zatkać mu usta!
Nie mogłem zobaczyć, co on robił, ale po kilku chwilach, w których słyszałem charczące rzężenie, podniósł się kowal i rzekł:
— Tak, teraz będzie już cicho.
— Co uczyniłeś? Nie zamordowałeś go chyba?
— Nie. Przekonaj się, jak on drga jeszcze. Przykręciłem mu tylko nieco chustkę na szyi.
— Zwiążmy mu zatem ręce.
— Ale czem?
— Pasem.
— Tak. Ma sznur przy pasie i szelki. To wystarczy nawet na przywiązanie go do konia.
Pomogłem kowalowi. Omal nie udusił Sabana, który