Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   215   —

którego śmierć bez litości zabiera w oznaczonej godzinie. Czy tego sam nie uznajesz?
Targał się za wąs z zakłopotaniem. Miał, zdaje się myśli w tym wąsie, gdyż wyrwał sobie myśl wcale niezłą.
— Przyznasz sam, że wieczna szczęśliwość lepsza od życia.
— Tak.
— Skoro więc prawdziwy wierny umrzeć musi o oznaczonej godzinie, nie mogąc sobie życia przedłużyć, to to dobre dla niego. O tyle wcześniej zdobywa wieczną szczęśliwość.
— Tak sądzisz?
— Tak.
— Ale jeśli dusza jego potknie się na moście Es Sireth! Jest on węższy od ostrza brzytwy. Dusza, która popełniła więcej grzechów, niż dobrych uczynków, potyka się na tym moście i spada do piekieł. O tyle prędzej potępioną zostaje. Przyznasz jednakowoż, że ziemskie życie lepsze od piekła?
— Panie, twoje odpowiedzi są ostre jak sztylet!
— Mylisz się także, jeżeli sądzisz, że prorok mówił tylko o muzułmanach. Napisano jest w surze piątej, zwanej także „surą stołu“, że godziny wszystkich ludzi wiernych i niewiernych są policzone już z góry. Czy znasz tę surę?
— Znam wszystkie sury.
— W takim razie przyznasz mi słuszność. Nie mogę sobie życia przedłużyć, ani nie wolno mi tego uczynić. Jakbyś to nazwał, gdybym chciał zapłacić za konia, którego mi wcale kupić nie wolno? Byłaby to przecież głupota!
Potargał się znowu za brodę, tym razem jednak nie chciała się pojawić żadna myśl lepsza.
— Panie, mnie potrzeba pieniędzy — rzekł tonem, świadczącym zbytnio o pewności siebie.
— Mnie także.
— Ty masz pieniądze, ale ja niemam.