Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   213   —

— Nie wiem, czy to, co mi chcesz powiedzieć, ma dla mnie jaką wartość.
— O bardzo wielką!
— O ile?
— Jesteś w niebezpieczeństwie.
— Nie wierzę temu.
— To prawda, skoro ja ci mówię.
— Nieprawda dlatego właśnie, że ty to mówisz.
Spojrzał na mnie bardzo zdziwiony i zapytał:
— Czy przypuszczasz rzeczywiście, że cię okłamuję?
— Tak. Chcieliście mnie zabić i obrabować, a mordercy i zbóje są także zdolni do kłamstwa.
— Ale teraz mam względem ciebie dobre zamiary i mówię prawdę.
— Nie. Gdybym był rzeczywiście w niebezpieczeństwie, nie powiedziałbyś mi tego.
— Czemu?
— Bo sam się przez to narażasz na wielkie niebezpieczeństwa. Kazałbym cię w tej chwili uwięzić i musiałbyś się przyznać, nie dostawszy ani jednego para.
Przestraszył się i oglądnął za swoim koniem. Dobyłem rewolweru i rzekłem:
— Najpierw zwracam twoją uwagę na to, że dostaniesz kulą odemnie, jeśli zrobisz krok do ucieczki.
— Panie, ja chcę ocalić ciebie, a ty chcesz mnie za to zastrzelić!
— Nie jestem ci dłużen wdzięczności. Jeśli teraz istotnie masz zamiar wyświadczyć mi przysługę, to pomyśl nad tem, co przedtem przeciwko mnie knowałeś. Chcąc być teraz bardzo wspaniałomyślnym, powiem ci, że wyrównamy między sobą rachunki, jeśli wyjawisz, jakie mi grozi niebezpieczeństwo.
— A zatem nic mi dać nie chcesz?
— Jestem gotów wynagrodzić cię, wpierw jednak muszę wiedzieć, jaką wartość dla mnie ma twoje doniesienie.
— Bardzo wysoką. Dasz tysiąc piastrów?