Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   212   —

— Jaki smak mają te kule?
— Jak delikatesy raju.
— Co się daje do tego?
— Wiele rzeczy: mąkę, wodę, rodzynki, migdały, oliwę, sól, pieprz turecki i rozmaite wonne zioła.
— Jak długo się to robi?
— Gdy się koza upiecze, wtedy dusić się je będzie w jej tłuszczu i w ryżu.
— To będzie przedsmak siedmiu niebios!
— Tak. Skosztujno ciasta! Nie jadłeś pewnie nic podobnego.
Sięgnęła palcami do dzieży, wydobyła nieco ciasta i podała mi z uroczym uśmiechem.
— Dziękuję ci, o kwiecie gościnności! Gdybym teraz skosztował, zepsułbym sobie smak, z którym potem jeść będę kule armatnie.
— Weźno! Ty jesteś sprawcą mojego szczęścia. Tobie jedynie zawdzięczam, że serce mojego ojca tak rychło się odmieniło.
Wołała mnie skwapliwie, ja jednak broniłem się tak dzielnie, że w końcu wyrzekła się tego, wsunęła palce we własne usta i mlaskając, obrała je z ciasta.
Rodzynki, migdały, oliwa, pieprz turecki! To był niewątpliwie smak okropny! Do tego woda, na wspomnienie której trzęsło mną. I rozmaite zioła. O biada! Sahafie, szlachetny Sahafie, jak będzie wyglądał twój żołądek za kilka miesięcy!
Ucieszył się bardzo, gdy go zapewniłem, że wybranej jego serca nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zresztą kowal teraz powrócił, a w tej samej chwili zeskoczył z konia jakiś jeździec; poznałem w nim jednego z ludzi, których oblęgaliśmy w chacie żebraka. Usłyszałem, że pytał się o mnie i wyszedłem do niego. Odprowadził mnie na bok i rzekł:
— Panie, byłeś względem nas dość wspaniałomyślny i jesteś bogaty. Mam cię o czemś uwiadomić.
— Mów!
— Co dasz za to?