Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   205   —

Młodzieńcowi nie wolno przed dniem wesela znajdować się sam na sam z dziewicą!
Poczciwiec nie domyślał się wcale, że jego Ikbala bywała często w cztery oczy z wiernym Alim tam na dworze, za domem, pod opieką milczącej Czileki i jeszcze bardziej milczącego księżyca.
— Więc idź z nim razem! — radziłem.
— Nie mam czasu.
— A Czileka nie może mu towarzyszyć?
— Ona także nie. Jesteście naszymi gośćmi i musimy was przyjąć.. Mamy co robić.
Przyjąć? Czyżby nas chciał nakarmić i napoić? Czem? Czy tymi przysmakami, które już tu poznałem? O biada! Zabezpieczyłem się czemprędzej:
— Niech ci wystarczy nasze pozdrowienie! Nie mam czasu. Muszę odjeżdżać.
— Tego nie wyrządzisz mi, panie! Popatrz, dzień się prawie już kończy. Dokąd chcesz jechać?
Miał słuszność. Było już późno po południu, Halef zaś zapytał z cicha:
— Czy rzeczywiście chcesz dziś jeszcze odjechać, zihdi?
— To prawie nieodzowne.
— Sam — bez nas?
— Natobym się znowu nie odważył.
— Zważ zatem, że byliśmy niemal ciągle na siodle i że koniom należy się spoczynek.
— To dobrze! Zostaniemy tu jeszcze przez pewien czas, a na noc pojedziemy do mego przyjaciela Szimina.
Na te słowa wydał dzielny kowal okrzyk radości i rzekł, wyciągając do mnie rękę:
— O effendi, ty nie wiesz, jaką radość mi sprawiasz!
— Wiem.
— Nazwałeś mnie swym przyjacielem!
— Jesteś nim i dowiodłeś mi tego. Gdy wrócę do mego kraju, będziesz także należał do tych, których zawsze będę mile wspominał.