Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   206   —

— Muszą to mojej żonie powiedzieć. Ach gdybym wiedział, jak się miewa!
— Pożyczyłeś sobie konia i musisz go oddać. Weź mego, zaglądnij do swej towarzyszki i powróć tu znowu!
— Tego nie zrobię! Na takim koniu może jeździć tylko ktoś, kto jest tego godny. Dostanę z łatwością drugiego i wrócę zaraz.
Wyszedł.
Mnie to także było na rękę, bo potrzebowałem mego karego. Dla naszego bezpieczeństwa musiałem się dowiedzieć, co się stało tymczasem w chacie żebraka. Skoro tylko wszyscy usiedli, a piekarz razem ze swoimi zajął się zapowiedzianem przyjęciem, rzekłem do Halefa:
— Nie obawiaj się, jeśli się teraz oddalę! Chcę zobaczyć, co się dzieje z Mosklanem.
— Czy się wściekł, zihdi? Chcesz powrócić do chaty?
— Tak.
— Zabiją cię!
— Ba! Teraz mnie już nie zaskoczą. Zresztą jestem przekonany, że chata pusta. Zabrano pewnie Mosklana, abyśmy go w danym razie nie mogli znaleźć.
— On właściwie nie potrzebuje się bać ciebie. Nie miałeś prawa go zamykać.
— To prawda, ale mimo to boi się mnie. Strzelił do mnie; nadto dla innych powodów ma nieczyste sumienie. Nie mów farbiarzowi, gdzie poszedłem!
— Ale jeśli wkrótce nie wrócisz, pojadę za tobą.
— Dobrze, zgadzam się na to.
Wyszedłem i odjechałem po cichu. Unikałem drogi poprzedniej. Mogłem łatwo narazić się na niepożądane spotkanie. Pojechałem więc nie na południe, lecz na zachód, ażeby od strony Kabacz wjechać do lasu.
Mając po lewej ręce północną krawędź lasu, cwałowałem przez błonia i dzięki rączości Riha dostałem się niebawem na miejsce, gdzie las schodził ku Kabacz. Wtem ujrzałem z daleka grupę jeźdźców, którzy oddalali się pośpiesznie. Zatrzymali się byli przed domem odosobnionym i ruszyli właśnie dalej.