Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   10   —

wsi stali jeszcze zgromadzeni, ale w pełnem szacunku oddaleniu od mych towarzyszy.
Kiaja i jego podwładny znajdowali się widocznie w położeniu nie do pozazdroszczenia. Bali się obydwaj, to też należało to wyzyskać.
— Bekdżi, czy obstajesz jeszcze przy tem, co powiedziałeś poprzednio? — zapytałem.
— Tak.
Pomimo, że mnie okłamałeś?
— Nie skłamałem!
— Skłamałeś i to tylko dlatego, że życzył sobie tego kiaja.
Naczelnik zerwał się przestraszony.
— Effendi!
— Co? Co chcesz powiedzieć?
— Wszak nie powiedziałem temu człowiekowi ani słowa!
— Ale dawałeś mu znaki!
— Nie!
— Powiadam ci, że kłamiecie obydwaj. Czy znacie przysłowie o Żydzie, który utonął, ponieważ położył się spać w studni?
— Znamy.
— Stanie się z wami to, co z onym Żydem. Narażacie się na niebezpieczeństwo, które jak ta woda w studni nakryje was i zadusi. Ale ja nie chcę waszego nieszczęścia i ostrzegam was. Mówię z wami tutaj, aby podwładni wasi i przyjaciele nie dowiedzieli się, żeście skłamali. Widzicie, że jestem względem was łagodny i przyjaźnie usposobiony. Wymagam jednak od was prawdy!
— Jużeśmy ją powiedzieli — zaklinał się kiaja.
— A zatem nikt obcy nie przejeżdżał tej nocy przez tę miejscowość?
— Nie.
— Trzej jeźdźcy?
— Nie.
— Na dwóch siwych i jednym ciemnym koniu?