Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   9   —

prostowanej postawie, jak gdyby ujrzał przed sobą władcą wiernych.
— Effendi, pytaj! — rzekł.
— Czy czuwałeś ostatniej nocy? — spytałem.
— Tak.
— Jak długo?
— Od wieczora aż do rana.
— Czy przejeżdżali przez wieś jacy obcy?
— Nie.
— Nikt obcy przez wieś nie przejeżdżał?
— Nie.
Zanim jednak dał tę odpowiedź, wymknąło mu się z oczu pytające spojrzenie ku kiaji, którego twarzy nie mogłem wprawdzie zobaczyć, w każdym jednak razie widziałem dość, aby nie wierzyć tej odpowiedzi. To też odezwałem się surowo:
— Kłamiesz!
— Panie, mówią prawdą!
W tej chwili odwróciłem się szybko do kiaji i zauważyłem, że położył ostrzegawczo palec na ustach. Szepnął mu przedtem, żeby mi prędko odpowiadał, a teraz zalecał milczenie. To musiało oczywiście wpaść w oko. Spytałem stróża:
— I nie rozmawiałeś z nikim obcym?
— Nie.
— Dobrze! Kiajo, gdzie twe mieszkanie?
— Ten dom po drugiej stronie — odpowiedział.
— Ty i bekdżi zaprowadzicie mnie tam, ale tylko wy dwaj. Chcę z wami pomówić.
Nie oglądając się na nich, poszedłem ku wskazanemu domowi i wszedłem w drzwi.
Zbudowany był całkiem na sposób bułgarski i składał się tylko z jednej komnaty, podzielonej plecionką z wierzbiny na kilka części. W przednim oddziale znajdowało się coś w rodzaju stołka, na którym usiadłem.
Obaj dygnitarze nie śmieli mi się sprzeciwić i weszli prawie bezpośrednio za mną. Przez otwór w ścianie, zastępujący miejsce okna, widziałem też, że mieszkańcy