Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   103   —

Przed następnym wyjazdem nie zapomnij mu tego wyjaśnić!
— O, ja zrobię to zaraz i spodziewam się, że moje słowa zrozumie!
Wyjęła moją szpicrutę z troków u siodła i przystąpiła z nią do muła, który spozierał na nią, nieufnie i machał z niepokojem uszami.
— Coś ty zrobił? — krzyknęła do niego. — Wiesz, co ty jesteś? Łajdak, wielki łajdak! Masz za karę!
Równocześnie uderzyła go po głowie.
— Łakomiec!
I znowu szpicruta spoczęła boleśnie na grzbiecie muła.
— Łotr podstępny!
Trzecie uderzenie świsnęło w powietrzu. Ale muł nie był widocznie dobrze wychowany i nie szanował swej pani ani trochę. Obrócił się błyskawicznie i wierzgnął ku niej nogami. Stało się to tak szybko, że zaledwie miałem czas szarpnąć ją na bok.
Wszelka złość przeminęła w tej chwili. Piekarzowa trzęsła się ze strachu,
— Effendi — rzekła — co on zrobił? Chciał wierzgnąć we mnie?
— Tak.
— Nędznik! Bydlę niewdzięczne! Nie wiesz, czy mnie gdzie trafił?
— Wątpię. Czy czujesz ból w którem miejscu?
— Naturalnie. Całe ciało moje wydaje się jednym guzem.
— Oj! Taki guz trudno wyleczyć!
— Tak. Ale przecież zdaje mi się, że nogi przeleciały koło mnie. Nie?
— Zdaje mi się, że zauważyłem to samo.
— Dzięki Allahowi! Gdyby mnie był w pierś ugodził, byłabym trupem. A co dopiero w twarz! Byłby mi ząb wybił, a może nawet i wszystkie. Nie uderzę już nigdy tego potwora!