Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   104   —

— I dobrze zrobisz. Powiedziałem ci, że ja nie postąpiłbym tak, ale nie słuchałaś mojej rady.
— Ależ osioł jest moją własnością. Jak on śmie wierzgać na mnie? Przestraszyłam się, że drżę na całem ciele! Czy widzisz, jak się trzęsę?
— Widzę!
— Potrzymaj mnie!
— Czy to rzeczywiście potrzebne? Czyż aż tak źle jest?
— Tak, jest bardzo źle! Jest nawet tak źle, że muszę usiąść, by przyjść do siebie.
Eteryczniejsza niewiasta osunęłaby się w estetycznie malowniczy sposób na ziemię. Czileka uczyniła także próbę w tym kierunku, ale ciało jej było za ciężkie; straciła równowagę i znalazła się tak nagle na ziemi, że zaledwie miałem czas wyrwać kosz z pod niej, by w nim nie usiadła.
— Ach! Dziękuję ci! — rzekła.— Teraz muszę odetchnąć. Brak mi powietrza!
I tak było rzeczywiście. Gdy wrócił prawidłowy oddech, powiedziała:
— Teraz włożysz mi to wszystko, co pozostało, do koszów i przysposobisz mi siodło. Potem ruszymy.
Zastosowałem się i do tego rozkazu; w duchu rozważałem z ciekawością pytanie, jak ją wsadzę na siodło. Już pomoc przy powstaniu z ziemi kosztowała mnie wiele trudu. Gdy skończyłem nakazaną robotę, rozglądnęła się piekarzowa bezradnie dokoła.
— Czego szukasz? — spytałem.
— Schodków, małych schodków.
— Schodków? Skąd się tu w czystem polu znajdą schodki?
— Ależ potrzeba mi ich do wsiadania!
— Ojoj! To naprawdę przykra sprawa!
Rzuciłem także bezradne spojrzenie dokoła.
— Tam — rzekła nagle — tam widzę kloc. Zaprowadź mnie tam!
Udało mi się z pewnym trudem podsadzić ją na