Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tomnieje — wtedy zmusimy go do wyznania, czego tutaj szukali.
— Nie szukali niczego — ozwał się trzeci, którego głos zdradził mi gospodarza z Hilleh. — Tylko przypadek mógł ich tutaj sprowadzić, bo jest zupełnie niemożliwe, żeby coś wiedzieli o tej kryjówce i o naszych planach.
— Tak, niemożliwe! — potwierdził Peder. — Tylko z tego powodu nie można było, mimo wszelkich gróźb, wydostać coś z tego przeklętego szeika Haddedihnów. Sprowadźcie go tutaj z łodzi! Niech się ucieszy na widok swego sławnego i ukochanego emira z Dżermanistanu w naszych rękach.
Słyszałem kroki paru oddalających się, poczem ktoś, kto dotychczas milczał, rzekł:
— Oczekuję kary, jakiej te łotry uszły przez swą ucieczkę z Mehkeme. Powinni dostać śmiertelną chłostę!
Mówił Ghasai-Beduin, który podawał się za Solaiba. Tak więc byli tu zebrani prawie wszyscy nasi przyjaciele i znajomi.
— Nie bój się! — Uspokoił go Peder. — Tak się ich oćwiczy, że wylizywać się będą miesiącami. Zacząłbym od tego odrazu, ale wiesz, jak srogi jest Sefir w tych rzeczach. Nie znosi żadnej sa