Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ności, że zachowają swą pozycję aż do naszego powrotu i że przeciw każdemu intruzowi będą się bronić zębami i kopytami. Potem ruszyłem w drogę, która jak sobie uświadomiłem, mogła się stać dla mnie wysoce niebezpieczną.
Właściwie nie miałem pewności co do ludzi, którzy znajdowali się przy ognisku. Są jednak myśli, które od chwili swego powstania, mają tak wielką siłę przekonywującą, że nie mogą ulegać wątpliwości. Można je nazwać przypuszczeniem czy też inaczej; udzielają się człowiekowi jak depesze, twierdząc o dokonanych i niewątpliwych aktach i są przezeń przyjmowane, jako prawdy. Doświadczałem tego nieraz i nigdy nie popadałem w błąd, dając wiarę podobnym, powiedzmy, inspiracjom. Tak też i obecnie byłem mocno przekonany, jakbym posiadał na to dowody, że mam do czynienia z kryjówką Sefira i że wypadnie mi zetknąć się, jeżeli nie z samym Sefirem, to z jego kompanami. Byłem przeświadczony, że grozi mi niebezpieczeństwo i uważałem za rzecz naturalną spotkanie w walce, ale nie porażkę. Z tej poczęści przyczyny stosunkowo niewielki był frasunek, jaki mi sprawiała rozłąka z końmi i bronią.
Blask bijący od ognia wzmagał się w miarę mego zbliżania się. Posuwałem się ku niemu po