Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

linji prostej i musiałbym Halefa zobaczyć, gdyby na swej drodze powrotnej kierował się tą samą linją prostą. Skradałem się chyłkiem i unikałem wszelkiego szmeru, bacząc przytem uważnie na prawo i lewo, aby pochwycić jego kroki na wypadek, gdyby w drodze powrotnej zboczył z prostej linji. Jednakże to obserwowanie nie dało żadnych wyników.
Kiedy znalazłem się o sto kroków od celu, ległem na ziemi i jąłem się czołgać, zachodząc jednak od skrzydła, gdyż ostrożność nakazywała mi dobić do celu niebezpośrednio. Musiałem uprzednio rozejrzeć się, aby móc przybrać pozycję, jak najbardziej dogodną dla mego osobistego bezpieczeństwa. Przyczołgawszy się nad urwisko nadbrzeżne, ujrzałem pod sobą prąd rzeczny i pochwyciłem jego cichy szmer, niezakłócony żadnym mocniejszym odgłosem. Zdumiewające! Zatroskany o przyjaciela, przybyłem tutaj, aby go odszukać, a jednak uwaga moja zwracała się nie tam, gdzie należało go się spodziewać, to znaczy ku ognisku, lecz ku płynącym na lewo strumieniom, których mroczne powierzchnie były powleczone miękką, fosforyzującą, nieustannie drgającą siatką filigranową. Te tajemnicze „światło