Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biegli do cebul — po powrocie potwierdzili ze zdumienieniem, że trafiłem pięć razy bez ładowania, mimo że moja broń miała jedną tylko lufę.
— To czarodziejska broń — objaśnił Halef. — Ten wszechświatowej sławy emir i effendi strzela dziesięć tysięcy razy i więcej bez ładowania. Czem więc jesteście wobec nas?
Zrobił lekceważący ruch ręką. Dodałem spokojnym tonem:
— Chciałem wam tylko pokazać, co was czeka, jeśli poważycie się podnieść na nas rękę. Jest was dwunastu, i w dwunastu krótkich mgnieniach dwanaście kul z mej broni powali was na ziemię. A teraz róbcie, co wam się podoba!
W zakłopotaniu spoglądali jeden na drugiego. Mój sztuciec wypełnił, jak zwykle, swą powinność i nakazał Persom respekt. Najwyższy ochmistrz był, oczywiście, świadkiem zajścia i, tak samo stropiony jak towarzysze jego, zawołał do swych ludzi:
— Odejdźcie od niego! Z takimi gruboskórnymi ludźmi, jak ci dwaj, my, podróżnicy pozostający pod ochroną Wszechwładcy, nie powinniśmy przestawać. Urodzili się na najniższym szczeblu społeczeństwa i wychowali się w ciemnocie niewiedzy — dlatego też zachowują się jak ludzie