Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdobytej przeze mnie sławy. Oczywista, nie przeszkadzałem mu w tem, gdyż istotnie przebył ze mną tyle niebezpieczeństw, iż nawet obyci z niemi Beduini podziwiali jego niezwykłą odwagę, która mieszkała w tak nikłem stosunkowo ciele.
Po chwili milczenia ciągnął dalej:
— Tyle już razy widziałem cię walczącego i podziwiałem zawsze. Ale najbardziej imponowałeś mi wówczas, gdy, odrzuciwszy broń, posługiwałeś się podstępem i chytrością. Czemże jest wojowniczość i siła Kurdów, gdy wobec nich chwycimy pistolety rozumu, karabiny podstępu i noże chytrości! Gdy jesteśmy tak uzbrojeni, niechby się z nami zmierzyli najsławniejsi wojownicy państwa ottomańskiego, a nie wątpię, że nosy wydłużyłyby się im aż do Mekki i Teheranu!
— No, tak znowu źle nie byłoby, Halefie! — zaśmiałem się szczerze.
— Źle nie, ale właśnie... wspaniale! Przypomnij sobie tylko, ile to razy zdołaliśmy osiągnąć chytrością to, czego nie zdobylibyśmy, mając nawet sto armat! Nieraz czułem już nad sobą zimny powiew śmierci, który mi do szpiku kości przenikał, i zdawało się, że żadnego już zgoła ratunku dla nas niema... Aż nagle jedna myśl twoja wyrywała nas z morza zwątpienia, rzucając na brzeg nadziei. Ileż to razy wrogowie nasi mieli już nas w swem ręku i byli pewni, że niema sposobu, abyśmy się im z mocnych kleszczów wymknęli. Aż oto, ku niesłychanemu swemu zdziwieniu, przekonywali się wkońcu, że owa moc ich kleszczów to złudzenie tylko,

91