Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ga posługują się przedewszystkiem przezornością i rozwagą!
— Słusznie, sihdi! Bardzo słusznie! Wiem zgóry, co zamyślasz... Znowu chytrość... Zachwycasz mię, i nigdy nie zapomnę, jak to w ciemną noc, że oko wykol, ocierałeś się niemal o grzywę lwa, lub zakradałeś do środka obozu między tysiące wrogo dla ciebie usposobionych Beduinów. W takich okolicznościach zawsze wiernie stałem u twego boku, a serce mi się rwało, duma zaś rozsadzała niejako piersi, gdyśmy wracali jako zwycięzcy, triumfalnie witani przez naszych. Pamiętam, jak spotykano nas z muzyką: i kamandszat (skrzypce) i wielka tarabukka (bęben) i małe nakkara (mały bęben) i potężne anfar (trąba), wszystko to brzmiało na naszą cześć. Inni wojownicy zazdrościli nam sławy, a kobiety i dziewczęta tańczyły naokoło nas. Przypominam sobie, jak Hanneh, żona moja, najlepsza i najpiękniejsza z kobiet na ziemi, najwonniejsza z kwiatów łąk, pól i ogrodów, zarzucała mi ramiona na szyję i, płacząc łzami radości, nazywała swym najukochańszym wśród ludzi, jedynem pragnieniem swego serca, władcą swej duszy i słońcem swego szczęścia!...
Poczciwy Halef kochał swą żonę ogromnie. Teraz, wspomniawszy o niej, milczał czas jakiś, wywołując w swej pamięci bogate wspomnienia. Chętnie zazwyczaj opowiadając o tem, co przeszedł, mówił w sposób iście wschodni, z niesłychaną przesadą, a podnosząc moje zasługi, myślał oczywiście i o sobie i starał się zawsze przypisać sobie część

90