Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biarz) i mam przy sobie nila (indygo) — zgłosił się jeden z Kelurów.
Bardzo mię to ucieszyło. Nie mając pod ręką pendzla, sporządziłem prowizoryczny z patyka, a wdrapawszy się na szczyt ruin przy pomocy dwóch Kelurów, którzy mię podtrzymywali, abym nie spadł, wypisałem owym rozstrzępionym na końcu patykiem na przecznicy krzyża następujące słowa w języku arabskim:

„KOCHAJ BLIŹNIEGO, A BÓG OBDARZY CIĘ DOCZESNĄ I WIECZNĄ SZCZĘŚLIWOŚCIĄ!“

Gdy, skończywszy pisanie, zeszedłem nadół, Sali głośno odczytał ów napis zebranym, a ci, kiwając głowami i potakując, uznali trafność wypisanej maksymy. Miałem następnie krótką przemowę do Kelurów, poczem ukląkłem i odmówiłem „Ojcze nasz“, po którem wszyscy, również klęcząc, odpowiedzieli chórem: Amin“.
Zaznaczam tutaj, iż my obaj tylko i Sali rozumieliśmy dobrze, jak wielkiego sprzeniewierzenia swej wierze dopuścili się w tej chwili ci ludzie.
Po uroczystości poświęcenia krzyża wróciliśmy co obozu, pozostając tam jeszcze dzień i noc. Rozumie się, iż mały Halef wykorzystał znakomicie nadarzoną sposobność, aby się dostatecznie nagadać, i opowiadał zdumionym Kelurom o wszystkich naszych czynach i dziwnych przygodach. Poszedłem wkońcu i ja za jego przykładem, opowiadając również, — ale treść słów moich była inna. Mianowicie, korzystając z dobrej sposobności, postanowiłem zasiać w te dzikie, ale w gruncie rzeczy

219