Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc gorliwie tej prawdy, tej drogi, ale nie z uprzodzeniem, nie z zaślepieniem dotychczasowem, a znajdziesz ją niezawodnie.
— Effendi, uczynię wszystko, aby dojść tam, dokąd mi drogę wskazujesz, — odrzekł, ściskając mi ręce. — Pozwól teraz, iż pomogę ci usunąć na bok potwora, bo nam zagradza wejście do środka.
— Łapy dla mnie i effendiego, — zastrzegł się przezorny Halef — reszta mięsa dla was, tak z niedźwiedzicy, jak i z młodych.
— Tylko wątrobę trzeba koniecznie wyrzucić, bo u tego gatunku niezdatna jest do użytku i można się nią zatruć, – dodałem ostrzegawczo.
Usunąwszy zabitą niedźwiedzicę z wejścia do muzallah, zdjęliśmy z niej skórę, co przyszło nam niełatwo wskutek jej ostygnięcia i stężenia. Skórę otrzymał ode mnie w podarunku szeik, futerka zaś młodych niedźwiedziąt zabrał Halef, i natychmiast wziął się do ich wysmarowywania od strony wewnętrznej mózgiem, w czem mu dopomagali Kelurowie. Tymczasem zaś Akwil z synem poszli obmyć się z miodu, który do tej pory błyszczał, jak lakier, na ich ciałach i twarzach.
Po upieczeniu niedźwiedzicy rozpoczęła się w obozie uczta, w czasie której utwierdzona została między Bebbejami i Kelurami, jak również, oczywista, między nami i niedawnymi naszymi wrogami z obu szczepów, przyjaźń na całe wieki. Rozumie się — wiedziałem dobrze, co jest warte takie zaprzysiężenie zgody i przyjaźni; znane są podobne

216