Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obłudny. Zaczekałem jednak aż do końca przemowy, gdy zalecał podwładnym jak największy spokój. Oczywista, co było do przewidzenia, spotkał się z pewnym oporem ze strony niektórych starszych Kelurów, gdyż ludzie ci, przejęci do szpiku kości chęcią zemsty, nie przeżyli tak okropnej chwili, jak on, i niełatwo ich było namówić do zgody. Mimo to, udało mu się wkrótce przekonać wszystkich.
Wróciwszy na górę do swoich, kilka minut zaledwie czekałem na Szir Samureka, który z przyjazną miną zbliżył się do nas bez żadnego orszaku.
— Powinieneś być ze mnie zadowolony, effendi, — rzekł wesoło. — Moi wojownicy przyjęli wiadomość o uwolnieniu Bebbejów z wielkiem zdziwieniem. Dowiedziawszy się jednak, iż ty właśnie uratowałeś im życie i że uprowadziłeś mię, a następnie zwróciłeś mi wolność, zapragnęli zobaczyć cię na własne oczy wpośród siebie, i to jako przyjaciela oraz gościa. Przyjmą cię więc i Halefa Omara jak najżyczliwiej. Aby cię jednak przekonać, że niema w tem żadnego podstępu, przybyłem tu sam i bez broni; weźcie mię miedzy siebie do środka i idźcie wdół. Moi wojownicy odłożyli strzelby i noże na jedną stronę obozu, a na drugą przenieśli się sami, mógłbyś więc wśród nich sam jeden tylko skorzystać ze swojej czarodziejskiej flinty, gdyby ci się wydało cośkolwiek podejrzane, a byłaby to już dostateczna broń, aby utrzymać moich w szachu.

210