Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zarządzenie to jest ponownem świadectwem twego honoru, dla nas jednak jest ono zbyteczne, gdyż w zupełności ci wierzymy, iż nie zamyślasz podejść nas podstępnie. Zgadzasz się więc na spełnienie warunków, które ci poprzednio postawiłem?
— Tak, ale mam jedną jeszcze prośbę do ciebie, effendi!
— Radbym wiedzieć...
— Gdybyś mi tak podarował skórę niedźwiedzia, któregoś ubił, byłaby to nietylko dla mnie, ale dla naszego całego szczepu drogocenna pamiątka po sławnym Karze Ben Nemzi...
— Daruję ci chętnie skórę niedźwiedzicy, ale futra z trzech młodych niedźwiadków należą do Hadži Halefa Omara; zabierze je do Haddedihnów również na pamiątkę.
— Co mówisz? Niedźwiedzica miała więc aż troje młodych?
— I to nie byle jakich.
— No, to jesteście prawdziwymi bohaterami, gdyż uśmiercić aż cztery bestje bez strzału, bo go nie słyszeliśmy w naszym obozie, — to istotnie żaden myśliwy takiej sztuki dokonać nie potrafi!... – Dowiesz się potem, jak to było. Mój kochany mały Hadżi Halef Omar jest nielada mistrzem w opowiadaniu, i dowiecie się wszyscy od niego całej historji od dnia przybycia naszego do Khoi aż do chwili obecnej.
Tych kilka życzliwych słów uradowało Halefa niezmiernie, jak niemniej ucieszył się, że będzie

211